» Pokaż wszystko «cofnij «1 ... 7 8 9 10 11 12 dalej» » Pokaz slajdów
Wigilia na brazylijskim wybrzeżu
Zaraza febry żółtej rączo biegła wybrzeżem Atlantyku...
Było to 24 grudnia 1890 roku. Parowiec „Izabel” chyżo płynął od Owinięty u podnóża W szmau; piany białej i białością własną błyszczący w słońcu, lekki, wytworny, zwinnie pląsa po falach atlantyckich. .. Przecież tu, w niezmierzonej pustyni wód, w jej powietrzu przeczystym nie ma chyba śladu zarazy. .. Wtem ktoś z załogi zbliża się i oznajmia, że młody Polak, jadący z matką na kolonię, wzbudza podejrzenie jako duknięty zarazą. Pan kapitan nastroszył brwi krzaczasto, myślał chwilę krótką i wydał polecenie: - Niech sternik natychmiast skieruje do Superagui! Wysadzić na brzeg chorego i pozostawić starania o nim policji zdrowia!
Dwoje ludzi zostało na brzegu; staruszka srodze spłakana, 65-letnia Małgorzata Nowakowa i syn jej, Maciek, parobek 24-letni. We wrześniu opuścili Wojnowo, wieś pod Rypinem i po licznych przygodach znaleźli się tu w Wigilię Bożego Narodzenia. Wilia Bożego Narodzenia l`Cóż za wartość ma dusza ludzka, która nie skupiła w obrazach wrażeń dnia tego z czasów dziecięcych, kiedy
się żyło pod strzechą rodzicielską? I Maciek bezwładny, nieprzytomny, leżał z głową opartą na podołku matki. Jego wargi spieczone,-prawie czarne, błyszczały suchością. Bladość trupia pokryła lica wychudłe, pełne wyrazu szczerości prostodusznej.
- Boże, któryś przyszedł na świat po to, aby dać nieszczęśliwym ulgę w niedoli, zmiłuj się nade mną! - szeptała Małgorzata, wpatrzona w ocean daleki oczyma łez pełnymi. - Matko Boża Częstochowska, któraś wylewała łzy pod krzyżem męki Syna Twego, zmiłuj się nade mną!
Po chwili wiatr świeży wionął od morza, muskając twarz młodzieńca. Maciek z trudem wzniósł powieki ociężałe, spojrzał na matkę oczyma błędnymi, a wargi złożyły mu się do wymówienia wyrazu: -
Pić! Uszczęśliwiona matka dobyła z tobołka blaszankę, raźno przyniosła wody ze strumienia, napoiła syna, zwilżyła mu skroń i czoło. Niebawem znowu zażądał wody i teraz pił bardzo długo. To go widać skrzepiło, zapytał głosem cichym:
- Co to za dzień jest dzisiaj?
- Wilia Bożego Narodzenia, mój synu!
Otwarł oczy szeroko i wzrokiem nieruchomym wpatrywał się w ostrów zielony, gdzie przed chwilą zapadło stado czapli białych.
- Matusiu - szepnął - gęsi młynarskie w łące.
Spoglądał w dale oceanu, gdzie widniał sterczący maszt okrętu bardzo odległego.
- Grusza na polu Bartłomiejowym, hen, hen, pod Zbójnem.
To znowu majaczyły mu się jeziora Wojnowskie, a nad nimi gaje sosnowe i brzozowe. Kiedy zamknął oczy, marzył dalej w gorączce.
Matka z różańcem w ręku odmawiała pacierz: i z łzą w oku trwożliwie patrzyła na syna.
Gwary dnia milkły coraz bardziej, przyszła noc, której zmierzch nie poprzedza w tych krajach. Inne zjawiska narzucały się teraz oku i uchu. Chory napił się wody, otwarł oczy, patrzył w górę. Władnie przelatywał latarnik wielki, świetlik Brazylii, zostawiając za sobą smugę jasną ponad skałą.
- Gwiazda betlejemska, matusiu, nad stodołą Wickową!
Ocœn wrzał i huczał tak wyraźnie w nocy, zdawał się wyrzucać z toni swoich olbrzymią pieśń nad pieśniami wszech głosów stworzonych. A potok górski wtórował mu nieśmiało szumem łagodnym.
- Już czas, matusiu, pójdziemy na pasterkę, Słyszycie, śpiewają: Bóg się rodzi, moc truchleje! - To musi, sami aniołowie śpiewają. Co tu Światła. Jak jasno. . . jasno. .. Powiedzcie Marysi, kiej ją spotkacie, że. że. ..
A. Dygasiński
Na odlocie
» Pokaż wszystko «cofnij «1 ... 7 8 9 10 11 12 dalej» » Pokaz slajdów